Na nadmorskim, darłowskim wzgórzu zwanym Patelnią najgoręcej było w sobotę, 28 czerwca, choć padał deszcz. Zupełnie jak w 1945 roku: Niemcy strzelali do atakujących Rosjan, dymiły pojazdy pancerne. Obok stałych bywalców darłowskich zlotów pojawiły się nowe rarytasy, m.in. samobieżne działo SU 57 w barwach polskiego 7. Samodzielnego Dywizjonu Artylerii Samobieżnej. Największym zainteresowaniem cieszył się jednak amerykański czołg Sherman.
Wbrew historycznym faktom w walkę w Darłowie wplątał się amerykański czołg Sherman. Ale nikt nie miał pretensji. Ważne, że pokaz przypominał prawdziwą bitwę: palba kaemów, imitowane pirotechnicznie wybuchy pocisków artyleryjskich, ryk silników... a potem wspólne piwo. Na tym polegał niepowtarzalny urok jubileuszowego X Międzynarodowego Zlotu Historycznych Pojazdów Wojskowych w Darłowie (23-29.06), nad którym patronat prasowy sprawowała m.in. "Giełda Samochodowa".
Pasjonat z przyczepą
W takiej skali ta cykliczna impreza nigdy wcześniej jeszcze się nie odbyła. Organizatorzy: darłowski kolekcjoner Marian Laskowski i bracia Kęszyccy z Warszawy ściągnęli nawet szpital z epoki, z prawdziwymi siostrami w białych kitlach, przy których kręcił się facet w mundurze kapelana.
Ale tysiące miłośników oręża ciągnęło przede wszystkim do żelaza na kołach i gąsienicach. Amerykański czołg Sherman z Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, przywieziony przez pasjonatów, postawiony został w pomorskim błocie. - Oszczędzamy go. Jedną wojnę już przeżył - mówili.
Naprzeciw lufa radzieckiej armaty przeciwpancernej D 44. Przy niej uwija się Stanisław Mazurek z Lęborka, jeden z czołowych polskich kolekcjonerów. Sprawia wrażenie, jakby to on właśnie wystrzałem z działa przed chwilą unieruchomił czołg. Tylko tablica na armatniej osłonie z lęborskim numerem rejestracyjnym i "peelką" w unijnym wianku gwiazdek psuje nastrój epoki "Czterech Pancernych". - Żeby przewozić armatę, musiałem ją zarejestrować. Dla urzędników jest ona przyczepą specjalną - tłumaczył St. Mazurek. Do Darłowa przywiózł tyle sprzętu, że wystarczyłoby dla batalionu: m.in. kilka transporterów armii brytyjskiej i radziecką wyrzutnię rakietową.
Smaczki z poligonu
Obok stałych bywalców darłowskich zlotów pojawiły się nowe rarytasy, m.in. samobieżne działo SU 57 w barwach polskiego 7. Samodzielnego Dywizjonu Artylerii Samobieżnej. - Amerykanie robili takie dla Anglików, lecz w walkach nie sprawdziły się, więc większość wysłano do ZSRR, a tam bodaj 15 sztuk przekazano Armii Berlinga - objaśniał współwłaściciel firmy Hadmet Military z Gostynia, która odrestaurowała wóz. - Wojnę przetrwało kilka. Ten ocalał, ale długi czas stał na jakimś poligonie, jako cel. Teraz to chyba jedyny jeżdżący egzemplarz na świecie.
Wokół kręciło się dwóch Niemców. Na co dzień restaurują stare elementy kolejowe. Nie kryli zachwytu dla dzieła Polaków, którzy na remonty wozów pancernych przerzucili się z produkcji powozów (fazą pośrednią była budowa kopii taczanki wz. 36).
- Mamy taki sam pojazd, ale w wersji amerykańskiej - tłumaczyli Niemcy. - Też trafił na poligon w Niemczech. Przymierzamy się do remontu.
Relaks trakerów
Niemców w tym roku na imprezie było wyjątkowo wielu. Zajrzeliśmy m.in. do ich nowocześnie uformowanej przyczepy, w barwach armii dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Toni Roedler, właściciel, przyholował ją aż spod Lipska. To typ LAK 2, z odpornych tworzyw sztucznych. Skorupa została skonstruowana tak, by znieść skutki użycia broni atomowej. Służyła jako ruchomy warsztat. Do dziś ma agregat prądotwórczy i podświetlane schowki.
A Kurt Dickmann, długowłosy zawodowy kierowca niemiecki, przyjechał spod Magdeburga 25-letnim Roburem.
- Wszystko oryginalne. Wcześniej stał w zapasach nienaruszalnych - zachwalał. Dodał, że jeździ nim na zloty co roku. Dziwimy się, że wybrał takie hobby, jakby nie miał dość pracy za kółkiem. - To co innego - wyjaśnia Kurt. - Te przejazdy nie podlegają pod przepisy o przewozie rzeczy. Nie muszę przestrzegać czasu pracy, no to mogę jechać na luzie. Nie trzeba się śpieszyć i to jest frajda!